Kondycja współczesnej medycyny estetycznej w Polsce
Koleżanki i koledzy,
Wydaje mi się, że warto podsumować́ kończący się rok z punktu widzenia tego, co dotyczy medycyny estetycznej w Polsce.
Dla mnie, który ją tworzyłem od samego początku i jest dla mnie treścią mojej zawodowej kariery, jest to sprawa bardzo ważna. Mam nadzieję, że dla wielu z Was jest to też istotny element Waszego życia zawodowego.
Niestety, to co się dzieje z medycyną estetyczną w Polsce jest coraz smutniejsze i nie dostrzegam zbyt wielu pozytywnych aspektów.
To, że jest coraz więcej „punktów”, gabinetów, tzw. klinik medycyny estetycznej, że ta nazwa pojawia się na co drugim gabinecie lekarskim i stomatologicznym, a nie wspominam o wszechobecnym połączeniu z kosmetologią, niestety nie świadczy o jej wzrastającym znaczeniu i jakości.
Zostawmy na boku sprawę kosmetyczek, kosmetologów etc.
Od lat powtarzam, że główny problem tkwi w nas, lekarzach, a nie w łamaniu prawa świadczenia usług lekarskich przez osoby bez dyplomu lekarza. To jest już tak rozpowszechnione, że te osoby robią szkolenia z medycyny estetycznej (także dla lekarzy), robią coś, co nazywają kongresami-konferencjami (z udziałem lekarzy), a niektóre zabiegi stricte lekarskie są praktycznie w mniemaniu ogółu ich zabiegami.
Żeby temu zaradzić trzeba zwartej i silnej koalicji lekarskiej, lobbingu instytucjonalnego, oraz dobrego, budzącego szacunek środowiska lekarzy praktykujących „wysokiej jakości” medycynę estetyczną, także z punktu widzenia etycznego. Tak, żeby dla kogoś chcącego skorzystać z usług medycyny estetycznej, pierwszym jeżeli nie jedynym wyborem był lekarz, doświadczony lekarz.
A jaką mamy sytuację?
Klasyczna, żeby nie powiedzieć prawdziwa medycyna estetyczna, nie będąca tym co nazywali dawniej koledzy dermatolodzy „dermatologią estetyczną,” a co teraz też to szanowane środowisko pragnie nazywać medycyną estetyczna, GINIE – pomału, ale w swojej klasycznej i niepodrabialnej postaci ZANIKA.
Tak tak, jesteśmy pozbawiani tożsamości „specjalistycznej”, od jakiegoś czasu nie traktuje się nas jak poważnych partnerów dla klasycznych specjalizacji, można by powiedzieć że jesteśmy „pochłaniani” przez dobrze zorganizowane (zazdroszczę im tego) środowisko dermatologów, chirurgów plastyków, nawet ginekologów.
Przykłady – proszę bardzo:
– przyznanie umiejętności z medycyny estetycznej dermatologom przez „zasiedzenie” i to na podstawie raczej uznaniowych kryteriów
– nie uznawanie wszelkiego rodzaju szkoleń (np. dla celów certyfikacji) przeprowadzanych poza towarzystwem dermatologicznym i chirurgii plastycznej, pomimo tego, że wiele szkoleń organizowanych przez środowisko medycyny estetycznej miało nie tylko wszelkie atrybuty prawidłowo przeprowadzanych szkoleń czy kursów (min punkty edukacyjne ), ale było obiektywnie na bardzo wysokim poziomie
– był czas (jeszcze 3 lata temu) gdy nasze kongresy medycyny estetycznej były nie tylko najważniejszymi, ale też największymi i najbardziej referencyjnymi wydarzeniami w polskiej medycynie estetycznej, teraz jest kompletnie inaczej. Jeszcze 3-4 lata temu najwięksi eksperci i największe wydarzenia kongresowe w Europie były partnerem towarzystwa medycyny estetycznej, a teraz jak jest?
Wystarczy spojrzeć na programy kongresów organizowanych przez dermatologów, ilość uczestniczących w nich lekarzy i firm, i porównać z tymi robionymi przez środowisko ME, i zobaczycie – ze smutkiem to stwierdzam – różnicę.
– symptomatyczne było stwierdzenie jednej z najbardziej znanych i utytułowanych dermatologów, które padło podczas mojej z tą Panią rozmowy, a która nazwała lekarzy ME „konkurencją” (chodziło o informacje dotyczące regulaminu certyfikacji)
– czy znajdziecie Koledzy w mediach stwierdzenia środowiska dermatologów świadczące o partnerstwie z kolegami praktykującymi medycynę estetyczną, a nie będącymi specjalistami dermatologii (nie mam na myśli dopisania nazwy do niektórych oficjalnych dokumentów, gdzie nie można pominąć medycyny estetycznej)
Nie Wiem czy się zgadzacie z moją opinią, ja tak to odczuwam.
Wracam do oceny medyczny estetycznej jako dziedziny medycyny reprezentowanej do dzisiaj przez towarzystwo o tej samej nazwie.
Nie widzę żadnej widocznej aktywności mającego nas reprezentować towarzystwa, jest po prostu niewidoczne (poza dosyć aktywną polemiką w Internecie ze strony dwóch członków zarządu, niestety nie jest to dysputa merytoryczna).
O tzw. kongresie czy konferencji nie ma co mówić.
Kongresy medycyny estetycznej były do jeszcze 3 lat wstecz wielkim wydarzeniem. Dużo ponad 1000 uczestników, ogromna liczba firm czekających na wolne miejsca wystawowe, świetni prelegenci z całego świata, wykłady na 2-3 salach równocześnie, mnóstwo workshopów pokazujących ostatnie nowości ze świata, goście z kilku kontynentów, nowatorskie podejście do tematów związanych z medycyną estetyczną, regeneracyjną i ani-aging, współpraca z największymi organizatorami kongresowymi Europy, atmosfera radości ze spotkania kolegów lekarzy z całej Polski.
To było święto, to kongresy nie mające sobie równych w tej części Europy, to były największe, najważniejsze i najbardziej referencyjne wydarzenia medycyny estetycznej w Polsce.
A ponad dwadzieścia konferencji tematycznych organizowanych 2 razy do roku, spotkania gratis dla słuchaczy Szkoły Medycyny Estetycznej, gromadzące zwykle ok 200 uczestników…
Pozwolę sobie przypomnieć, że wszystko to – tak kongresy jak i konferencje miały naprawdę racjonalne ceny uczestnictwa, i nie były to wydarzenia robione przez firmy a przez towarzystwo naukowe.
Pierwszy e-kongres w czasach COVID zgromadził tysiące on-line’owych uczestników z całego świata oraz śmietankę medycyny polskiej. Pamiętacie konferencje Polska-Włochy-Tajwan też w formacie on-line?
Co mamy teraz?
Praktycznie dwudniowy kongres, dla 250-300 uczestników, próby zwiększenia ich liczby poprzez przyznawanie 20 punktów edukacyjnych dla tych, którym by ich brakowało przy podejściu do egzaminu certyfikacyjnego, wykłady na jednej sali, praktycznie brak work-shopów, wystawcy nieliczni i cześć z branż nic nie mających wspólnego z medycyną, no może z estetyką użytkową (ubrania, biżuteria).
O jakości prezentowanych wykładów nie wypowiadam się (nie słyszałem ich), ale patrząc na ich listę, oraz na zdjęcia z sal wykładowych, rewelacji raczej nie było. Byli to przede wszystkim prelegenci z Polski wielu „new-entry” (co samo w sobie nie jest oczywiście złe, ale…), a w sieci pojawiły się niekoniecznie dobre opinie o jakości prelekcji i sposobu prowadzenia sesji.
Zapewne były i ciekawe wystąpienia, ale to nie był kongres w niczym podobny do tych z przeszłości.
Jak miało być, skoro to firmy były proszone o „sprowadzenie” wykładowców, zać większość z tych nielicznych zagranicznych obecnych przyjechała na ich zaproszenie.
Już nie wspominam o fakcie, że do ostatnich dni figurowali na liście zapowiadanych gości koledzy, którzy w efekcie nie przyjechali, co było wiadome dużo wcześniej.
Wręczenie dyplomów absolwentom Szkoły Medycyny Estetycznej PTL odbyło się podczas kongresu w czasie przerwy kawowej, w obecności kilkunastu kończących ją lekarzy, bez jakiejkolwiek atmosfery kojarzącej się z zakończeniem 3-letniej edukacji. Na zapytanie ze strony uczestniczących w tym wydarzeniu Absolwentów o moje (jako ostatniego dyrektora tej Szkoły) uczestnictwo w tym „wydarzeniu”, otrzymali oni od dyrekcji PTL odpowiedź, że nie jest to absolutnie potrzebne i przewidywane.
Pustym przestrzeniom hotelu podczas kongresu towarzyszyła, wg uczestników, adekwatna do sytuacji przygnebiająca atmosfera.
Wg wypowiedzi wielu szefów nielicznych firm uczestniczących w listopadowym kongresie jak i tych, którzy nie chcieli brać w nim udziału (a przez lata byli głównymi sponsorami), kongres towarzystwa reprezentującego polską medycynę estetyczną, już się praktycznie nie liczy, tak w odniesieniu do liczby uczestniczących w nim lekarzy, jakości merytorycznej, innowacyjności oraz tego co można nazwać zdolnością istotnego wywierania wpływu na naszą dziedzinę.
Już nie wspomnę, że żadna duża istotna dla szeroko rozumianej medyczny estetycznej organizacja europejska bądź światowa nie firmowała tego kongresu.
I tak to, co było budowane przez ponad 30 lat, co było największe w Polsce, dobrze funkcjonowało, było referencyjne dla całego polskiego środowiska, było rozpoznawalne na świecie, gdzie chętnie przyjeżdżali uczestnicy i goście z całego świata, w przeciągu dwóch ostatnich lat praktycznie zniknęło.
I niestety nic nie zapowiada – patrząc na to co dzieje się od dwóch lat – na odrodzenie. Tym bardziej, że „konkurencja” – tak, tak sami się nazywają (Sopot, Zakopane i Warszawa) już zajęły miejsce Kongresu Medycyny Estetycznej.
Co tu dużo mówić, żeby „zrobić” ważny, wielki kongres medyczny, trzeba mieć wiedzę, pasję, obycie i znajomości w świecie związanym z dziedziną kongresu, być przez to środowisko poważanym, szanowanym przez uczestników, mieć przynajmniej odrobinę charyzmy.
Czy aktualnie odpowiedzialni za Kongres dysponują tymi cechami? Śmiem wątpić.
Do pewnego stopnia wystarczy spojrzeć na komitet organizacyjny, aby mieć pojęcie jaki będzie kongres.
Jakiż to paradoks i jaki brak nie tylko szacunku, ale i „politycznego” zachowania, że w weekend kongresu medycyny estetycznej i tuż przed odbywały się konferencje – spotkania firmowe oraz kosmetologiczno-medyczno-estetyczne.
I to chyba byłoby na tyle w tym temacie, smutne to bardzo.
Kilka słów na temat konferencji o stymulatorach i wcześniejszej tzw. laserowej, które miały miejsce w ostanim czasie. Może lepiej byłoby powiedzieć, że patrząc na stronę tytułową programu i na sam program, to można odnieść wrażenie, że są to wydarzenia głównie firmowe.
Usłyszałem, że osiągnieciem obecnego zarządu Towarzystwa jest umiejętność z medycyny estetycznej.
Gdyby to była prawda…
To, że powstała ta umiejętność (potem odniosę się do absolutnie niewłaściwego procesu jej przyznawania) jest efektem przynajmniej 15 lat pracy mojej, nielicznych i okazjonalnych współpracowników, i w ostatnich latach środowiska dermatologicznego.
To dziesiątki formalnych i nieformalnych spotkań w Naczelnej Izbie Lekarskiej, Ministerstwie Zdrowia, Sejmie i Senacie, Polskim i Europejskim Komitecie Normalizacyjnym, spotkań z prawnikami, możnymi świata medycznego, uczestnictwa w kongresach medycznych nie związanych bezpośrednio z medycyną estetyczną, nie tylko jako wykładowca, ale i zachęcaniu ich organizatorów o dodawanie tej dziedziny do programu, kontaktów z naukowymi kołami studenckimi, publikacji o medycynie estetycznej w mniej i bardziej znanych pismach i mediach.
To Szkoła Medycyny Estetycznej PTL, założona przez mnie, która była nie tylko pierwsza i jedyna o tak szerokim medyczno-estetycznym programie , ale także pierwsza, której ukończenie dawało umiejętności i możliwość otwarcia gabinetu medycyny estetycznej (tak było w początkach lat dwutysięcznych).
To spotkania z kierownictwem Towarzystw Dermatologów i Chirurgów Plastycznych.
To najlepsze kongresy medycyny estetycznej, gdzie mieliśmy współpracę towarzystw medycznych (chirurgia, flebologia, okulistyka, ginekologia, dermatologia, geriatria, balneologia i inne)
Mnóstwo drobnych kroków, mnóstwo czasu poświęconego dla budowania pozycji medycyny estetycznej. I nie było żadnej gwarancji, że będzie jakiś konkretny i namacalny efekt.
I dwa lata temu nadeszła wiadomość́ o tym, że Ministerstwo Zdrowia ogłosiło listę nowych umiejętności lekarskich, a wśród nich i medycynę estetyczno-naprawczą.
I tutaj pojawiła się rola Towarzystwa jako potencjalnego beneficjenta tej decyzji, w tym sensie, że zgłosiło się ono jako organizacja mogąca tę umiejętność nadawać.
Trzeba przyznać, że wymyślone przez Towarzystwo reguły przyznawania umiejętności były nie tylko szczególne, ale powodowały, niestety, obniżanie poziomu wymagań dla tych, którzy mieliby o nią wystąpić.
Dosyć symptomatyczne i świadczące o swoistej uczciwości intelektualnej twórców w/w reguł był fakt, że oni wszyscy albo prawie wszyscy są absolwentami Podyplomowej Szkoły Medycyny Estetycznej, a nie pojawiła się najmniejsza wzmianka o wzięciu pod uwagę faktu jej ukończenia przy rozpatrywaniu przygotowania aplikanta do dopuszczenia do egzaminu.
Nie podano jakichkolwiek źródeł na podstawie których można by się przygotować do egzaminu (poza ogólnym stwierdzeniem, że na podstawie konferencji etc), a czas praktykowania medycyny estetycznej i ilość wykonanych zabiegów miały być rozpatrywane na bazie dokumentacji medycznej, ale biorąc pod uwagę całą specyfikę tego faktu, są one deklaratywne, trudno – albo wręcz niesprawdzalne.
A sam sposób przeprowadzenia egzaminu, co udokumentowane jest zdjęciami, budzi więcej niż zdziwienie. Nie ma tam żadnych standardów wymaganych od tego typu przedsięwzięcia, no i Ci którzy pisali egzamin sami podpisali się na dyplomach.
Kto układał pytania, kto sprawdzał etc. – nie wiadomo, a może wiadomo?
Cena egzaminu wydaje mi się bardzo wysoka, to ok 2500 PLN.
Tak jak Towarzystwo Medycyny Estetycznej nie dba zbytnio o swoją historię, o swoją tożsamość i niezależność profesjonalną, tak Polskie Towarzystwo Dermatologiczne pokazało poprzez zaproponowane swoje reguły przyznawania umiejętności medycyny estetyczno-naprawczej, że dla tego środowiska liczą się generalnie dermatolodzy.
Proponowany program egzaminu świadczy o tym, że dla dermatologów medycyna estetyczna to tylko zbiór zabiegów.
A dla mnie i myślę, że dla wielu lekarzy zajmujących się medycyną estetyczną i tych, którzy ją poznali jako dziedzinę medycyny zawierającą także inne, poza czysto zabiegowymi, aspekty, jest czymś więcej i takiej musimy bronić.
No i cena 20.000 PLN za samo rozpatrzenie wniosku kandydata (plus koszt egzaminu i certyfikatu), nie wiem co o tym myśleć.
Brak jakiegolwiek podobieństwa dotyczącego uzyskania tej umiejętności ze strony PTMEiAA i PTD stawia cała tę procedurę pod znakiem zapytania.
Stąd mój wniosek do MZ dotyczący rozpatrzenia tych zastrzeżeń (szczegółowo zostały opisane we wniosku) i ewentualnego wstrzymania przyznawania umiejętności w medycynie estetyczno-naprawczej.
Nie mam żadnych informacji świadczących o tym by PTMEiAA starało się o wypracowanie wspólnego mianownika dla lekarzy aplikujących i aby walczyło o godność medycyny estetycznej jako niezależnej dziedziny medycyny, a nie części dermatologii.
Powróćmy do PTMEiAA, z którym nie mam obecnie nic wspólnego, ale gdzie prawie co roku odbywają się nadzwyczajne walne zebrania, gdzie ponoć mają miejsce wewnętrzne konflikty, i które – oglądając z zewnątrz – bardziej zajmuje się sobą niż medycyną estetyczną w Polsce.
Niestety, do niewesołego obrazu polskiej medycyny estetycznej dokładają swoje niektórzy, niestety nie tak nieliczni, koledzy lekarze o wybitnie komercyjnym, mało lekarskim nastawieniu do swojej medyczno-estetycznej aktywności. Proszę popatrzeć na ich strony internetowe, na ich mało odpowiedzialne – żeby być bardzo delikatnym, enuncjacje w mediach społecznościowych, na różne obniżki cenowe i „promocje”, reklamy na autobusach, metamorfozy etc.
A co z deklaracjami – „terapie autorskie”, medyczne „liftingi 3-4 D”, „bez powikłań”, „międzynarodowy autorytet” i tym podobne autopromocje, rzadko mające pokrycie w faktach.
Są oczywiście odpowiedzialni medycy, mam nadzieję, że jest ich więcej, ale oni są „cisi”, nie rzucający się w uszy i oczy.
Niestety, na to jak jesteśmy postrzegani, zasadniczy wpływ mają ci „głośni” i przebojowi.
Koleżanki i Koledzy, zdaniem wielu z Was, którzy cały czas mnie wspierają, jestem głównym twórcą polskiej medycyny estetycznej i jednego z największych, swego czasu, towarzystwa naukowego, a założoną przeze mnie szkołę ukończyło ok. 1000 lekarzy, starałem się i staram o to, żebyśmy nie musieli się wstydzić, że zajmowaliśmy się i zajmujemy medycyną estetyczną.
Jest kilka – kilkanaście osób w Polsce, które także w dużym stopniu przyczyniły się do tego, że o medycynie estetycznej się mówi w szacownych gremiach, które poświęciły swój czas i siły dla jej rozwoju, jest też przynajmniej kilkuset lekarzy, którzy kochają tą dziedzinę, traktują ją poważnie i łączą z nią swoją teraźniejszość i przyszłość zawodową.
Nie zmarnujmy tego.
Dr AI